Benvenuti a casa!
Na Sardynii jakoś szybciej mija czas, a jednocześnie się zatrzymuje. Psotliwie. Ludzie są tutaj jakby szczęśliwsi, jedzą późno w nocy, a znajdź mi pyzatego Włocha! No nic, tęższego Włocha poszukam kiedy indziej, na razie misja: znaleźć jubilera!
Sytuacja w niedużym miasteczku miewa się następująco: Mattia swój autorski warsztat prowadzi
w sąsiedztwie sympatycznej lodziarni. Przypadek? A może świetny chwyt marketingowy?
Z przyklejonym nosem do szyby, obserwując buchające tu i tam płomienie, ma się wrażenie,
że chyba pomylono miejsca, bo przecież Frodo Baggins i Oko Saurona,
to nie ta historia…
Sardyńska sztuka wytwarzania biżuterii ma ponad 2000 lat. Za stolikiem zamiast czarodzieja z lśniącą brodą, widzę młodego i rozpromienionego mężczyznę skupionego na takich tyci mikroskopijnych kółkach ze srebra. Sztukę opanował od swojego taty i dziadka, będącymi wówczas wybitnymi artystami na wyspie.
Teraz powinnam opisać usłyszaną historię o tym, jak skrupulatnie ojciec Matii pokazywał mu poszczególne techniki filigranowej sardyńskiej, antycznej techniki złotnictwa. Jednak nie opiszę, bo taka historia nie istnieje. Tata nie odkrywał tajemnic, nie opowiadał o sztuce, którą zajmował się, a nadto nie pozwalał czegokolwiek dotykać. Mattia mógł tylko patrzeć. Moje niedowierzanie spotęgowało się, gdy podczas wizyty u Mattiego usłyszałam, że samo nazwisko znanego wówczas orafo – dziadka Mattii było chronione pod każdym względem. Czułam rozczarowanie
i niedowierzanie, ale jednocześnie fascynację tym jubilerskim kunsztem.
Nie mogłem zadawać pytań. Mogłem się tylko przyglądać.
To ,,przyglądanie” się wyszło Matti na… złoto i to najprawdziwsze! Własna, rzemieślnicza pracownia, to oaza dla wszystkich, którzy cenią rękodzielniczą biżuterię. I to jaką, prawdziwie autorską!
Mattia przyjmie Cię z otwartymi ramionami (a trzeba przyznać, że ma je dość umięśnione).
Posadzi w warsztacie, zapyta, narysuje, zainteresuje. Zanim się obejrzysz, wyjdziesz z naszyjnikiem własnego projektu wykonanym antyczną techniką Filigrana Sarda.